"Słowo się do mnie dobija. Ja je najczęściej odrzucam, nie chcę Go
słuchać, bo wiem, że jak Go wpuszczę, to będzie jazda bez trzymanki.
Niekoniecznie przyjemna. Ale Słowo i tak się dobija nieustannie. Czeka
na moment, w którym będzie się mogło wedrzeć do mojego serca i w nim
zamieszkać. To się może wydarzyć w każdej chwili - w pracy, na uczelni, w
domu, na ulicy, w tramwaju, w czasie rozmowy z kimś, kogo nie znoszę.
Ono w końcu znajdzie sposób." Piotr Żyłka
Ten fragment wpadł mi w oko w niedzielę, na początek adwentu. Po powrocie z niedzielnej Mszy doszłam do wniosku, że coś w tym jest. Po tych kilku dniach mogę powiedzieć, że to Słowo dobija się i do mnie. Żadnej delikatności, subtelności, lekkiego pukania. Z całą mocą i siłą wbija się do mojego serca i właśnie, to dzieje się w każdej chwili dnia... Jak Noe przeżywam swój potop. Swoich planów, swoich marzeń, swoich nadziei, by całą ufność skierować do Niego.
"Rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze
snu." (Rz 13,11)
i ta niekończąca się walka o marzenia, które się nie spełnią, bo spełnią się inne, lepsze, niespodziewane... :)
OdpowiedzUsuń