31 października 2013

ulotna chwila.

I tak o to, jak bardzo nie lubię książek w jakikolwiek związany sposób z wojną w jeden wieczór pochłonęłam "Rzeźnia numer pięć". Chociaż po prostu było to moje przygotowanie do zajęć to jednak książka utkwi w głowie na długo. Podobnie jak wątek o bombardowaniu Drezna z "Bikini" Wiśniewskiego, gdzie niektóre sceny po tych paru latach tkwią jak czytane wczoraj. Największe koszmary nocne to właśnie te związane z wojną.
Przejdźmy do bardziej przyjemnych chwil. Środa to był dobry dzień. Dziś to też dobry dzień. Nie wiem, czemu tak zawsze jest, że jak przyjadę do domu to mogłabym spać i spać. Chociaż na stancji regularnie wstaję z rana, taki już nawyk. A tu żaden rytm dnia nie wchodzi w grę, żadne planowanie.
Jestem nadwrażliwcem. Wszystko przyjmuję jakby ze zwiększoną siłą mocniej. Widzę w tym wielką wadę, gdy Małe smutki przybierają na wadze. Z drugiej strony, Małe radości stają się Radościami, które tworzą właśnie dobry dzień. Przykładem może być tutaj powrót do domu, tak miły pan kierowca, że wracając uśmiechałam się całą drogę w tym obskurnym busiku.
Jestem nadwrażliwcem patrzącym na świat z innej perspektywy. Tylko ile mam odwagi, żeby coś z tym zrobić?


"jesteśmy wszyscy razem uwięzieni w bursztynie danej chwili"
 (Rzeźnia numer 5)
 

24 października 2013

dzień za dniem.

Co zrobić, by każdy dzień był niepodobny do poprzedniego? By nie wkradła się rutyna, przyzwyczajenie? By codzienność nie zamieniła się w szarą rzeczywistość? Takie pytania pojawiają się w mojej głowie, to chyba wszystko przez tą poranną mgłę, melancholijną muzykę i kubek herbatki - tak, to zawsze sprzyja takim głupim pytaniom, na które znaleźć odpowiedź, a zastosować ją w praktyce przypomina dwie linie równoległe, które nigdy się nie spotkają.

Chociaż dziś czwartek, piosenka na dobry początek...


17 października 2013

chce się żyć.

Październik. Liście z drzew. Wszechogarniająca mgła. Takie nowe, a takie stare. Nie ma tu żadnej logiki. A wokół tyle zdarzeń, których nie sposób opisać. Przeprowadzka, nowa stancja, aklimatyzacja. Nawet już polubiłam to nasze mieszkanko, gdzie zasięgu prawie nie ma, internet chodzi jak chce, a w oknach zamiast zasłon mamy żółte obrusy, co z dodatkiem żółtych ścian daje słoneczny pokój, nawet nocą, jednak nie sprzyja to zasypianiu. Codziennie zmagania z górką, na której jest osiedle i bicie rekordów, w ile wejdę/zejdę najszybciej. Rok akademicki, więc powrót na uczelnię i drastyczny powrót do nauki, gdzie myślisz, że coś wiesz, lecz szybko starają Ci wyperswadować, że wiesz jeszcze mniej niż przed początkiem studiów. Jednak to był dobry początek, nie dotknęła od razu mnie tu samotność i tęsknota. Mogliśmy spędzić dobrze czas. Film "Czas na miłość" to strzał w dziesiątkę, żadna romantyczna komedyjka, lecz ukazana miłość do tych najbliższych, gdzie jeszcze długo po wyjściu z kina w głowie przewijały się sceny z filmu. Do tego dochodzi październikowe zakupowe szaleństwo, które było obfite i spowodowało ponad tygodniowe wymyślanie, co można zrobić ze starego chleba i resztek w lodówce. Kreatywność w kuchni to podstawa studenckiego życia. Chociaż mistrzem w tej dziedzinie to na pewno nie jestem, jak można zepsuć proste dania. Ostatni weekend minął pod hasłem Rybaki, gdzie w skromnym gronie odczuwałam, że taki był Jego plan, żeby tak wszystko się ułożyło. Kameralnie i klimatycznie, gdzie każda godzina była przepełniona śmiechem i pozytywnie nastrajała Miłością. Do tego olsztyńska nowa ewangelizacja w ciepłej kaplicy (co rzadko się zdarzało) i z ciepłymi ludźmi. I na zakończenie tych zdarzeń kinowanie "Chce się żyć". Gdy oglądałam zwiastun myślałam, że ten film nie będzie tak optymistyczny i pełen uśmiechu, nadziei. Miłe zaskoczenie, warto obejrzeć!
A tymczasem czekam, co przyniesie nowy dzień. Na parę dni zamieniam swoje pagórki, kręte ulice, lasy, jeziora na krajobraz równinny z rzeką w tle...