20 września 2013

tak zwyczajnie.

Za oknem pochmurnie i deszczowo, a w duszy jakby cały czas świeciło słońce. Zostały mi ostatni tydzień wakacji i beztroskiego nie martwienia się o to, czy na przykład jest coś w lodówce, oprócz światła. Wraz z oziębieniem od razu przyszedł mały kryzys. Zwątpienia w siebie, swoje możliwości i nawet barwę szarości przybrał nadchodzący semestr zimowy. Po kilku dniach myśl, że tak nie może być. Nie po to nabrałam tyle ciepła w wakacje, żeby je teraz zmarnować. Po prostu trzeba ułożyć plan, stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Patrząc w przeszłość, przecież już nie jestem taka sama jak 2 lata temu, gdy stawiałam pierwsze kroki na uczelni i gdy mówiłam sobie "chcę zmian, chcę iść do przodu". Niekiedy duże, niekiedy malutkie kroczki, ale ciągle na przód. Pamiętam, jak w gimnazjum chodziliśmy po górach i zawsze przewodnik powiadał, żeby przystanąć i spojrzeć w dół, ile to już za nami, ale żeby też zobaczyć jaki piękny widok mamy. Kiedyś bardzo mnie to złościło, bo już chciałam dotrzeć na szczyt i schodzić czym prędzej. Z perspektywy czasu odnoszę to do życia. Biegniesz, pędzisz, wciąż z siebie nie zadowolona, a nawet się nie obejrzysz ile już się zmieniło, ile rzeczy udało się.


A tak na marginesie gór. Lipiec.

1 komentarz: